Moja dłuższa nieobecność była spowodowana przenosinami bloga na inny adres. Musiałam każdego posta osobno przepisać, co zajęło trochę czasu. Ale jako że prace dobiegły końca, zapraszam serdecznie
Do zobaczenia na nowej stronie :)
Pisząc, że to był chyba pierwszy raz, kiedy zrobiłam jednemu z młodszych braci tort urodzinowy, wykreowałabym się na złą siostrę. Ale taka jest prawda - Jaś ma urodziny pod koniec sierpnia, kiedy zazwyczaj przebywa w Płocku u Dziadków razem z resztą młodszego rodzeństwa, a ja jestem albo za granicą, albo w pracy. I zawsze jego urodziny mijają bez jakiejś większej celebracji. Dlatego tym razem, mimo pracy i poprawek, przygotowałam dla niego coś specjalnego - torcik, który był spontanicznym pomysłem (a takie wychodzą najlepsze!), ze spełnionymi dwoma ważnymi kryteriami - miał niesamowicie wyglądać i być z truskawkami (Jaś kocha truskawki).

Na pierwszy rzut oka nie byłam nawet w stanie ocenić jaki rodzaj ciasta był na spodzie, natomiast krem wyglądał na coś serowego. Ale z pierwszym kęsem wszystko stało się jasne. Spód był ze specyficznego ciasta kruchego - takiego delikatnego, które nawet można wyciskać maszynką do ciastek. Krem zdecydowanie był zapieczoną śmietanką (jeśli jadacie w lato pierogi z jagodami ze śmietaną, to właśnie mniej więcej tak smakowało nadzienie), pod którą spoczywały soczyste jagody. Coś tak pysznego jadłam wtedy po raz pierwszy w życiu i przez już drugi sezon starałam się to odtworzyć. Tym razem się udało - mniej więcej. Mniej, bo chciałam upiec placek jagodowy, czyli Blåbärspaj, jednak ten rodzaj kruchego ciasta woli być jedzony prosto z foremki ;) Z tego względu prezentuję Wam dwa przepisy - jeden na tartaletki jagodowe, a drugi na tartę. Lekko różnią się między sobą smakiem i konsystencją, jednak oba są cudownie pyszne.

Dania dim sum serwuje się na bambusowych parnikach lub niewielkich talerzykach. Najbardziej popularnymi z dań są pierożki z różnego rodzaju nadzieniem, mięsnym lub wegetariańskim, często podawane w towarzystwie warzyw gotowanych na parze, oraz bułeczki baozi z jeszcze szerszą gamą wypełnienia: od nadzienia mięsnego, przez warzywne, aż do słodkich bułeczek deserowych.
Należę do tych osób, które o dziwo nie szaleją za pizzą. Oczywiście, jeśli w kuchni leży świeżutka i cieplutka, najlepiej pepperoni, to obojętnie nie przejdę, ale z własnej inicjatywy raczej bym nie kupiła. I uparcie trwałam przy swoim do momentu, w którym spróbowałam pizzy neapolitańskiej. Zacznijmy od tego, czym się różni od zwykłej. Prawdziwa pizza neapolitańska jest wypiekana przez 90 sekund w piecu opalanym drewnem dębowym, w temperaturze sięgającej niemal 500 stopni Celsjusza. Istotny jest tu rodzaj drewna, z którego dym nadaje pizzy niepowtarzalnego aromatu. Taka właśnie pizza, którą miałam przyjemność jeść w lokalu Mąka i Woda, zmieniła diametralnie moje zdanie w stosunku do tego włoskiego dania. Pokochałam ją, i pierwszym, co później przygotowałam była właśnie pizza neapolitańska. Albo raczej jej marna karykatura wykonana w warunkach domowych, jednak nadal oszałamiająco pyszna.